Opowieści z Narni: deszcz, inkwizycja i stare miasto!


- Jeszcze trochę, trzymaj linę, w górę... i już! Caspita, Roberto, ktoś tu sadzi pomidory!

Patrząc z dołu na skały, trudno było zauważyć, że na górzystym, niedostępnym zboczu miasta, ktoś urządził sobie warzywniaczek. Chłopcy byli może jeszcze drobnej budowy, ale i tak w konfrontacji z nimi dopiero zaczynające kwitnąć warzywa nie miały szans. Zamiast więc cieszyć się, że lina utrzymała ich ciężar i że przed nimi rozciągało się zbocze, w którym mieli nadzieję znaleźć tajemnicze groty, rozglądali się teraz dookoła pełni obaw, że przyjdzie im się zmierzyć z właścicielem poletka pomidorów. Ten nie kazał na siebie długo czekać. Signor Proietti, znany w całym miasteczku ze swojej ekstrawagancji staruszek, zbliżał się już, wymachując złowrogo laską.

- Jeszcze tu was nie było, patałachy! Na wiosnę kradnieta truskawki, w lato pomidory, na jesień winogrona. Skaranie boskie z wami, idźta mi stąd, któredyście przyszły!

W tym momencie signor Proietti, uspokoiwszy się nieco po pierwszym wybuchu złości, przypomniał sobie, że przecież od kiedy przeniósł swój ogródek na gruzy starego, dominikańskiego klasztoru, kradzieże ustały. Z prostej przyczyny: jedyna droga do warzywniaka prowadziła przez jego własny dom. O ile ktoś nie byłby na tyle perfidny, by wspinać się na linach po zboczu góry i przez zarośnięte od lat gruzy murów... Dopiero teraz zauważył, że chłopcy mieli kaski, liny i uprzęże, a wśród nich dostrzegł syna Giorgia Nini – fryzjera. 

- Kto wy i co tu robicie? - spytał już łagodniejszym tonem.
- Jesteśmy speleologami. – odpowiedział rezolutnie najmłodszy.

Ernani Proietti nie był może najbystrzejszym mieszkańcem miasta, ale skończył kilka klas podstawówki. O spele... ologach nie słyszał jednak nigdy.

- Spele kim? - atak złości znów się zbliżał, jak zawsze, gdy robiono sobie z niego żarty.
- Znaczy, że schodzimy pod ziemię, signore. - wytłumaczył najwyższy.
- Pod ziemię to się schodzi po śmierci – odburknął Proietti. Po chwili namysłu dodał jednak - Ale tam, obok sałaty, znalazłem dziurę w skale i, według mnie, ukrywa ona przejście do skarbu...


  Tak zaczyna się moja opowieść z Narni. Opowieść prawdziwa. Z tej prawdziwej Narni, umbryjskiego miasteczka oddalonego 85 km od Rzymu. Lewis, pisząc swoje Opowieści z Narni prawdopodobnie inspirował się łacińską nazwą miasta (Narnia), nie wiemy jednak, czy bohaterka Łucja zawdzięcza swoje imię błogosławionej stygmatyczce urodzonej w Narni - Łucji Narneńskiej. Bez względu jednak, czy Narnia Lewisa pochodzi od Narni w prowincji Terni, oba te miejsca mają jedną wspólną cechę: baśniowość. 




   Choć Umbrię znam całkiem nieźle i w porównaniu z innymi regionami zjeździłam ją już porządnie, na mapie regionu nadal jest mnóstwo miejsc przeze mnie nieodkrytych. Niektóre z nich kuszą nazwami i sprawiają, że nawet w deszczowy dzień, gdy wszyscy turyści we Włoszech łapią się za głowy z rozpaczy i dziwią, że w Italii też pada deszcz, postanawiamy się wybrać w nieznane nam miejsce.
   
Godzina 11.00 w Narni 10 września 2017 ;)
Docieramy do Narni w strugach deszczu i łomocie grzmotów (zobaczycie na filmiku, gdy tylko go zmontuję!). Kurtki mamy mokre po 2 minutach, ale miasteczko wciąga nas w swoje wąskie uliczki. Nie ma na nich nikogo, okiennice kamienic są pozamykane na czterdzieści cztery spusty, grzmoty, woda spływająca strumieniami po brukowanych uliczkach, mgła wisząca nad miasteczkiem, ciemno i buro tak, że mimo godziny 11 przed południem, latarenki wiszące na murach są zapalone. Tylko głupol cieszyłby się z takiej pogody. Głupol i każdy, kto szuka magii we włoskich miasteczkach. Trafiliśmy chyba na jedyny moment w ciągu dnia, gdy miasto opustoszało, ucichło i było całe dla nas. Prawie spotkaliśmy fauny! I Króla Artura. Stare miasto to doskonale zachowana średniowieczna zabudowa, twierdza, zamek, romańskie kościółki; zapraszają do środka oczarowując surowym wnętrzem i freskami, których jedynie fragmenty przetrwały próbę czasu, co tylko dodaje uroku i pobudza wyobraźnię.  Jednak największa uczta dla wyobraźni dopiero przed nami.


 
     
   Pada coraz mocniej, więc plakat Narni Sotterranea i odległe wspomnienie z przeczytanej na wikipedii informacji, że można zwiedzić podziemne miasto, wystarczają, byśmy po kilku minutach znaleźli się w kasie biletowej muzeum Narni Podziemnej. Bilet okazuje się przyjemnie tani (tylko 6 euro), kolejna wycieczka z przewodnikiem rusza za 30 minut, więc siadamy, suszymy kurtki i czekamy. W małym hallu (halliku właściwie) robi się nagle bardzo tłoczno: to poprzednia grupa wychodzi z podziemi wraz z przewodnikami (dwoma), wokół których robi się zamieszanie. Jeden, starszy, podpisuje książki, drugi zbiera podziękowania. Jako raczkujący reporter oczywiście od razu zaczynam się tym zamieszaniem interesować, a w przypływie impulsu kupuję książkę (psychologia tłumu!). Rzecz jasna, zanim ją kupuję, orientuję się pobieżnie, o czym jest: będzie o badaniach prowadzących do odkrycia podziemi Narni, a napisał ją jeden z odkrywców, Roberto Nini.


   W czasie zwiedzania poznajemy szczegóły odkrycia i wykopalisk: zaryzykuję stwierdzenie, że dawno nie byłam w tak ciekawie zorganizowanym muzeum i nie słuchałam tak wciągającej historii. W miejscu, w którym się znajdujemy, od początku XIV do XIX wieku stał klasztor dominikanów. Skonfiskowany na rzecz Państwa Włoskiego po zjednoczeniu w 1861, opuszczony, zaniedbany i zniszczony w czasie II wojny światowej popadł w zapomnienie, mury ostatecznie zburzono w 1950, a gruzy zarosły, zasłaniając całkowicie wejście do tego, co kiedyś było klasztorem. Pamięć o tym miejscu bledła i kto wie, czy o klasztorze w Narni nie zapomniano by całkowicie, gdyby nie ciekawość grupy sześciu chłopaków – grotołazów, którzy w kwietniu 1979 roku wspięli się na zbocze góry, w okolice gruzów porośniętych krzakami dokonali inwazji na warzywniak pana Proietti, który wskazał im zejście do dawnych podziemi klasztoru. Myślę, że nawet Heinrich Schliemann, odkrywca Troi, nie czuł tego, co tych sześciu nastolatków odkrywających podziemia średniowiecznego klasztoru. Ciekawość tej szóstki nie zostaje zaspokojona odkryciem podziemnego kościoła z XII wieku, który w klasztorze dominikanów pełnił funkcję kapitularzu. Wiedzą, że podziemia kryją coś więcej, a ogród sąsiadki pana Proietti może skrywać przejście do kolejnych komnat. Nie uzyskawszy pozwolenia sąsiadki na rozbicie ściany jej sypialni (dziwne, prawda? ;) ), grupa domorosłych speleologów ucieka się do podstępu: w Święto Patrona, gdy całe Narni uczestniczy w radosnym korowodzie historycznym przy ogłuszającym dźwięków tamburyn, szóstka ciekawskich kopie w ogródku pani Rosalby i dokonuje wstrząsającego odkrycia: w podziemiach klasztoru znajdują się pomieszczenia z dziwnymi rysunkami, prawdopodobnie cele więźniów Świętej Inkwizycji. Oczywiście przez lata chłopcom nikt nie wierzy, a Kościół utrudnia badania nad Inkwizycją, lecz szereg zbiegów okoliczności i czynników „C”* doprowadza do odkrycia mrocznej tajemnicy skrywanej przez podziemia klasztoru: tuż obok odkrytego przez chłopców kościółka, w podziemiach klasztoru, zachowały się cele Świętej Inkwizycji, a w odkrytej po latach dokumentacji otrzymaliśmy dokładny opis tych cel i narzędzi tortur. Jeden z więźniów, zakonnik – mason, w XVIII wieku pozostawił natomiast w formie graffiti wiadomość dla nas, którzy dziś zwiedzamy podziemia Narni.

 Pomysłowości w aranżacji muzeum, znakomitych rekonstrukcji w 3D, rozwiązań interaktywnych wciągających do zabawy dzieci, od muzeum Narni Sotterranea mogłyby się uczyć muzea na całym świecie. Opowieść przewodników porusza wyobraźnię, a podróż w podziemnej Narni jest jak lektura baśni Lewisa. W podziemiach nie wolno robić zdjęć, ale zainteresowanych tematem zapraszam do obejrzenia jednego z licznych dokumentów na ten temat (https://www.youtube.com/watch?v=h-465JncmZU) lub – najlepiej – odwiedzenia Narni!

Dla mnie miasteczko i jego podziemia okazały się największym zaskoczeniem września. Umbria jest baśniowa, nawet (zwłaszcza?) w deszczowe, mgliste, zimne dni! Jeśli dodam do tego, że obok baśniowej Narni znajdziecie tajemnicze wodospady Marmore i Park Potworów w Bomarzo (napiszę o nich niebawem!), prowincje Terni i Viterbo już na pewno staną się kolejnym punktem na waszej liście miejsc do odwiedzenia!

*(COINCIDENZA, jak mówią pracownicy muzeum: jak inaczej nazwać fakt, że pewnego dnia z wycieczką do muzeum przychodzi archiwista Watykanu, który ułatwia naukowcom badanie archiwów Stolicy Apostolskiej?) 

Komentarze

Asia pisze…
Wow zdjęcia pokazują na prawdę niesamowity świat, faktycznie jak z Narni. Ja lubię taki deszczowy klimat, a włoska architektura pasuje idealnie. Niedawno wróciłam z Turynu. Byłam tam tydzień i dzięki informacjom z portalu https://turyn.pl/ znalazłam sporo informacji, które okazały się być niezbędne do wyjazdu. Ponadto wiedziałam co warto zwiedzić. Jeden dzień padało i nie chciałam mimo to tracić czasu w hotelu. Zwiedziłam uliczki starego miasta i totalnie zachwyciłam się Turynem. Na pewno tam wrócę, a może nawet zamieszkam ;)
Moje zdjęcie
Paulina
Ciao a tutti! Lektorka języka włoskiego, pasjonatka kultury i języka Włoch oraz metodyki nauczania języków obcych. Spotkać mnie można w najlepszych szkołach językowych Krakowa, a ostatnio również na youtube (italyolo!). Gdy mogę, uciekam do Włoch ;) Zapraszam do obserwowania moich poczynań w sieci, a także na lekcje ze mną w Krakowie i na Skype! ;)

Zajrzyj jeszcze tu!