Gran Sasso: cuda natury i uwolnienie Mussoliniego

   
W poście znajdziecie moje zdjęcia i komentarz, zgrabny opis uwolnienia Mussoliniego autorstwa mojego męża, pasjonata historii II wojny światowej i sporo inspiracji na kolejną wyprawę do Włoch! Zapraszam też na kanał italyolo na youtube, gdzie znajdziecie filmową relację z Gran Sasso! Zapraszam do klinkięcia "Obserwuj" w pasku menu po lewej stronie: to dla mnie znak, że jesteście i chcecie czytać i oglądać!

   Gran Sasso, Wielka Skała: już sama nazwa tego majestatycznego Parku Narodowego mówi sama za siebie. Odkąd 6 lat temu ze szczytu Monte Vettore w Górach Sybilińskich ujrzałam Corno Grande, najwyższy, mierzący blisko 3000 metrów wysokości, szczyt Gran Sasso, podjęłam decyzję, że prędzej czy później się tam wybiorę. Przeprowadzka na dwa miesiące do Rzymu, oddalonego o 1,5h samochodem od Gran Sasso, okazała się idealnym momentem na realizację tego starego marzenia.






     Z namiotem w bagażniku wypożyczonego Fiata Pandy (bo najtańszy!) ruszyliśmy więc w stronę L'Aquili, a stmtąd do Fonte Cerreto, najlepszej bazy wypadowej na Campo Imperatore, płaskowyż położony na wysokości 1800m., skąd zaczyna się większość szlaków prowadzących na granie i szczyty Gran Sasso.
Po upalnym sierpniu w Rzymie, wrześniowe, górskie chłody trochę nas zaskoczyły: nie obyło się bez zakupów w Decathlonie, choć w ofercie nie było jeszcze czapek i rękawiczek zimowych!



    Natura w Parco Nazionale del Gran Sasso e Monti della Laga zapiera dech w piersiach. Sprawia, że kolejny raz zazdrościsz Włochom, że każdy kilometr ich kraju kryje w sobie zdumiewające cuda przyrody i sztuki. Ponad dwudziestokilometrowa asfaltowa droga prowadząca z Fonte Cerreto na Campo Imperatore, do pokonania bez trudu nawet Fiatem Pandą, umożliwia obcowanie z czystym pięknem natury nawet tym mniej wysportowanym z nas, ale polecam ją przebyć wszystkim. Warto mieć w zapasie nawet dwie godziny na przebycie tych kilkudziesięciu kilometrów: zapewniam, że zatrzymywać będziecie się co kilkaset metrów, by choć po części uwiecznić to, co widzicie.




     Abruzja jest regionem, w którym czas się zatrzymał. Tereny Parku są chronione, ale mam wrażenie, że nawet gdyby nie były, tamtejsza ludność i tak zajmowałaby się głównie rolnictwem i hodowlą owiec i bydła. Przygotujcie się na drogi zablokowane przez stada krów i koni, obrazy rodem z afrykańskich sawann: setki zwierząt zmierzających do wodopoju, wapienne szczyty otaczające samotną drogę z każdej strony i przenoszące turystę w Góry Skaliste Ameryki Północnej. 
Oprócz kilku samochodów, które zatrzymywały się równie często jak nasz i w tym samym, fotograficznym, celu, nie spotkacie na drodze do Campo Imperatore nikogo. To triumf Natury, która kpi z nas, zachwycających się dziełami rąk ludzkich w Rzymie, Florencji, Wenecji, pokazując, że nie mogą się one równać z tym, co jest Jej dziełem.




    Na Campo Imperatore wyjechać możemy też gondolą (funivia) z Fonte Cerreto, ale ta krótka wycieczka nie dostarczy nam porównywalnych wrażeń. Na górze zaskoczy nas kilka budynków: hotel, zbudowany w latach 30-tych w związku z rozwojem turystyki narciarskiej i górskiej w L'Aquili (rozwojem wspieranym mocno przez rząd  faszystowski), obserwatorium astronomiczne i położone w bliskiej odległości od stacji kolejki, na wysokości 2388m. n.p.m. Schronisko Duca degli Abruzzi. Stamtąd zobaczymy już w pełnej okazałości Corno Grande, Corno Piccolo i drugi płaskowyż, Campo Pericoli. Całodniowa, spokojna wycieczka po dolinach lub graniach to plan do zrealizowania praktycznie przez każdą osobę o minimalnej kondycji. Wyjście na Corno Grande wiąże się już z drogą mocną ekspozycyjną, z łańcuchami, na co przy zmiennej, jesiennej już w górach pogodzie osobiście się nie zdecydowałam. Księżycowe krajobrazy i totalna prywatność (bo na szlakach nie spotyka się praktycznie nikogo) wystarczyły mi zupełnie, by zakochać się w tym miejscu.


   Hotel Campo Imperatore jest sławny dzięki swojej historii: w 1943 roku, po upadku rządu faszystowskiego, więziony był w nim Benito Mussolini. Stamtąd też został odbity przez niemieckich komandosów. Historia samej akcji tak rozbawiła mojego męża (bo rzeczywiście, oddaje doskonale charakter narodowy Włochów i Niemców), że postanowiłam oddać mu głos w drugiej części postu.

    Nie potrafię sobie przypomnieć drugiej takiej historii, która równie dosadnie utwierdzałaby stereotypy o dwóch walczących stronach w czasie II Wojny Światowej. Mówię tu o nieprawdopodobnej i bezkrwawej akcji odbicia przez niemieckich komandosów Mussoliniego z więzienia na szczycie góry w parku narodowym Gran Sasso.

   Otóż mamy rok 1943. Włochy Mussoliniego - jeden z głównych sojuszników III Rzeszy - stoją w obliczu inwazji i prawdopodobnej okupacji wojsk alianckich. Rząd włoski wolał odsunąć od władzy wielkiego Duce i rozpocząć negocjacje z Aliantami, w ten sposób chcieli uniknąć krwi i ruin. Spodziewali się, że spotkają ich za to represje ze strony Niemiec i że ich dawni sojusznicy zrobią wszystko, żeby przywrócić poprzedni stan rzeczy. Ot choćby przez zamach stanu, agresję militarną, okupację czy stworzenie drugiego, alternatywnego Rządu, którego głową miałby ponownie zostać Mussolini. Więc uwięzili go, a zmienne miejsce jego pobytu było największą tajemnicą słonecznej Italii 1943 roku.

   Nie dla Niemców. Kraj słynący ze świetnej siatki szpiegowskiej błyskawicznie zlokalizował Duce aktualnie uwięzionego w hotelu Campo Imperatore na jednym ze szczytów olbrzymich gór położonych w sercu Gran Sasso. Dostać się tam można było jedynie małą kolejką linową lub wspinając się zboczem, co było niemal niewykonalne, ponieważ cały czas góra była obserwowana przez włoskich żołnierzy stacjonujących u jej podnóża, zaś na samym szczycie stacjonował garnizon w liczbie 200 żołnierzy mających jedno zadanie - pilnować Mussoliniego, a w ostateczności go zabić, gdyby miał dostać się w ręce Niemców.

   Akcję miano przeprowadzić dwunastego września; miały wziąć w niej udział specjalne jednostki komandosów Luftwaffe oraz dowodzeni przez Otto Skorzenego żołnierze z SS. Zaplanowano, że małe oddziały niemieckie nie robiąc hałasu, wylądują na samym szczycie w szybowcach (sic!), a w negocjacjach pomoże im włoski generał będący dowódcą Carabinieri (generał ten, gdy dowiedział się na lotnisku, że lecą tam okrytymi złą sławą kruchymi szybowcami, odmówił współpracy, więc musieli zabrać go siłą).

   Takie plany nie mogą się udać. A jednak. Po wylądowaniu włoski generał najzwyczajniej pobiegł do pilnujących Mussoliniego żołnierzy krzycząc “nie strzelać!”. I nie strzelali (!). Niemcy bez jednego wystrzału zajęli hotel, po czym Skorzeny wsadził Duce do samolotu Stork, który w międzyczasie wylądował na płaskowyżu i odlecieli przeciążonym samolotem w bezpieczne miejsce (nawiasem mówiąc ledwo uszli z życiem, bo samolot był dwuosobowy - tylko dla pilota i pasażera. Skorzeny jednak uparł się, że musi osobiście dostarczyć trofeum i wsiadł na gapę).

   Otto Skorzeny, człowiek z wielką blizną na twarzy, stał się dzięki temu celebrytą, najsłynniejszym komandosem niemieckim. Rok później wziął udział w ofensywie w Ardenach, a jego oddział niechlubnie zasłynął z przebierania się w alianckie mundury na tyłach wroga. Postać ta stała się kanwą do odwróconej historii w Bękartach Wojny Tarantino.

   Hotel Campo Imperatore funkcjonuje do dzisiaj, można w nim za kilka euro zobaczyć apartament Mussoliniego i powieszone na ścianach zdjęcia, które tuż po lądowaniu komandosów zdążył zrobić niemiecki fotoreporter (!).



Abruzzo zwiedzajcie nie tylko z powodu Gran Sasso: w pobliżu zobaczcie miasteczka na wzgórzach z oryginalnie zachowaną średniowieczną zabudową (San Stefano - zdjęcie obok, Calascio), twierdzę z X wieku Rocca Calascio (zdjęcie powyżej; to tu kręcono niektóre sceny Imienia Róży, Ladyhawk czy Pustyni Tatarów), skosztujcie tradycyjnego przysmaku regionu, czyli szaszłyków z baraniny, zajrzyjcie do pięknej, odbudowywanej po trzęsieniu ziemi L'Aquili. 

O tych wszystkich miejscach na pewno kiedyś jeszcze opowiem tu lub na kanale italyolo na youtube, do śledzenia którego Was zachęcam. Obraz jest wart tysiąc słów, więc przygotowałam dla Was również filmik!










Komentarze

Moje zdjęcie
Paulina
Ciao a tutti! Lektorka języka włoskiego, pasjonatka kultury i języka Włoch oraz metodyki nauczania języków obcych. Spotkać mnie można w najlepszych szkołach językowych Krakowa, a ostatnio również na youtube (italyolo!). Gdy mogę, uciekam do Włoch ;) Zapraszam do obserwowania moich poczynań w sieci, a także na lekcje ze mną w Krakowie i na Skype! ;)

Zajrzyj jeszcze tu!